poniedziałek, 6 lipca 2009

stacja wierzbno

Było wczesne popołudnie, oślepiające, kwietniowe słońce lało się na bruk, zziębnięte chodniki grzały swe grzbiety jak koty. Byłem już po zajęciach i szedłem raźno, rozmyślając co, gdzie i za ile zjeść. Nie znałem w okolicy żadnego sensownego miejsca, za to tuż obok ziało zejście do metra. Wystarczyło wsiąść i podjechać choćby jeden przystanek.

Pokonałem pierwsze schody, drzwi i bramki biletowe. Zbiegając w dół obrzuciłem peron szybkim spojrzeniem. Kierunki - Kabaty, Młociny, sporo ludzi na platformie stacji, coś zaraz pewnie nadjedzie, tak!, właśnie wjeżdżało. Wsiadłem wypełniony satysfakcją, która towarzyszy mi zawsze, kiedy nie tracę czasu na oczekiwanie. Pomknęliśmy czarnym tunelem.
Wjazd na stację - Wierzbno. Wierzbno? Chciałem w drugą stronę ... Co za gapa ze mnie. Wysiadam, mijając jakichś angielskojęzycznych. Wolnym krokiem zmierzam niby to do wyjścia; jak tamto odjedzie, to sobie usiądę i poczekam na pociąg w przeciwnym kierunku - po co ma ktoś wiedzieć, że się pomyliłem?
Siadam. No to teraz mam dwie stacje do przejechania. Patrzę na ekran - minuta pięćdziesiąt ..., minuta czterdzieści ... poprawiam plecak na kolanach ... nasłuchuję ... WJAZD! Już wjazd!? Przed chwilą że minuta, ale cóż, minuta to tylko parę sekund.
Tunel wypluwa wagony. Znowu wsiadam. Zaraz pierwsza stacja, potok ludzi wlewa się, wylewa; byle na nich nie patrzeć. No, teraz moja. Metro zwalnia, wtaczamy się na peron. Dziarsko wysiadam, praktycznie nikt inny ze mną. Tabliczka z nazwą stacji - Wierzbno. Rozglądam się oniemiały. Jak..., jak ..., przecież ja tu właśnie z Wierzbna, a tu Wierzbno!?
Przez krótką chwilę kręcę się w kółko, ale szybko przywołuję się do porządku. Ludzie patrzą ... spokojnie ... przecież to jakieś nieporozumienie ... zaraz wszystko się wyjaśni.
Udaję przed samym sobą, że wszystko gra. A co to, na Wierzbnie nigdy nie byłem, czy jak?

Pilnując ile sił, by rodzący się w głowie chaos nie odbijał się na twarzy, wsiadam w pierwszy pociąg w przeciwną stronę. Zajmuję miejsce, z trudem powstrzymując się przed nerwowym zerkaniem na wszystkie strony. Kątem oka pochwycam smutne spojrzenie psa rozpłaszczonego na podłodze.

Czuję, że pęd wagonów słabnie - zaraz dowiem się, gdzie właściwie jestem i może dojdę jakoś spokojnie do tego, w jaki sposób wszystko pomieszałem. Czasem jak się człowiek zapętli, to aż nie do wiary ...

Wjeżdża peron. Kałuże bladego, sztucznego światła lśnią na gładkiej posadzce. Podnoszę się, spoglądając znad okularów. Pierwsza tabliczka z nazwą stacji przelatuje zbyt szybko. Nie patrząc bezpośrednio przez szkła widzę tylko niebiesko - białą plamę. Poprawiam okulary. Stajemy.

Teraz widzę już doskonale. Dotarłszy w okolice drzwi zastygam niezdolny do kolejnego kroku. Ktoś przepycha się koło mnie, prychając ze złością. Stoję, póki sygnał nie obwieszcza odjazdu. Przerażony wzrok wpija się w niknące, białe litery: Wierzbno.

Nieprzytomnie osuwam się na miejsce, z którego wstałem. Zamykam oczy i odchylam głowę. Gdy pociąg zwalnia po raz kolejny i kolejny, nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć gdzie jesteśmy. W szumie pędzących wagonów słyszę głos wsączający się w moje myśli: Nie wysiadaj, jedź dalej - przed tobą mrok ...

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Królu! przecież to tylko zły
sen :-)powiem Ci jak było: zmęczony wsiadłeś do pociągu, przysnąłeś i ostatnią stacją jaką widziałeś przed zasnięciem było Wierzbno. zaraz się obudzisz i zobaczysz światło w tunelu :-)

Anonimowy pisze...

Najcięższe są powroty
Z tych fal pieszczonych przez wiatr.

Kopacz pisze...

Mrok nie jest taki zły, przy odrobinie twórczego natchnienia można wydobyć z niego na światło dzienne całkiem zaskakujące i intrygujące twory.

Ćma pisze...

Sny czesto mi sie dzieja, rzeczywistosc sie dzieje, dotyka..jest. A ja uparcie tkwie we snie.

Sosunia pisze...

Tak... Skądś to znam ;)
Ale mrok czasem jest potrzebny... Nie można cały czas patrzeć na światło i nie oślepnąć...