czwartek, 25 czerwca 2009

spotkanie

Jak zwykle czekasz na dnie upadku. Z początku trudno Cię rozpoznać, jakoś inaczej zapamiętałem Cię z obrazków, które rozdawała siostra Danuta na pierwszych katechezach. Bez flagi w ręku i aureoli, bez słodziutkiego baranka i amerykańskiego uśmiechu. Stoisz zwyczajnie z rękami w kieszeniach. A co - pytasz, wzruszając ramionami - myślałeś, że nigdy nie siedziałem na sedesie, nie miałem porannego wzwodu, nie patrzyłem na kobiety? Jak inaczej mógłbyś we mnie uwierzyć?
Chwilę milczymy, ja tak trochę z boku, nieco obrażony. W końcu macham ręką. Znów odchodzimy razem w kierunku światła.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

:-)
to dobry kierunek, Królu.

Kopacz pisze...

Najprawdziwsza świętość, bo niedoskonała.

_ pisze...

i właśnie niedoskonałośc prowadzi nas do rozwoju .. doskonałości nie mozna nic zarzucić a jedynie budzi w nas niechęć....

_ pisze...

cisza... czy czasem jest w słowie?