Nie było o czym marzyć. W pustych świątyniach tęsknoty echo niosło i zwielokrotniało moje kroki, jakby było nas wielu. Nawet kiedy zamierałem w bezruchu, by przekonać samego siebie, że to tylko złudzenie, kroki wciąż rozbrzmiewały, coraz cichsze i odleglejsze, jakby ktoś oddalał się, niknąc w cieniu naw i krużganków. Wstrzymując oddech wtulałem się w zimną krągłość kolumn i błądziłem bezwiednie palcami po ich gładkiej powierzchni w poszukiwaniu skazy. Świt był jeszcze daleko. Razem z nim czekałem na wołanie dzwonów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
komu bije dzwon?
buziaki, Królu! wybacz mój poprzedni komentarz, trochę chyba przesadziłam i wypadło zjadliwie...:-(
Podoba mi się obrazowość twojego przeżycia.
dobrej nocy i przytulnośći w ostatniej twierdzy :-)
Zawsze mam o czym marzyć. I nie czekam nigdy na dzwony, lecz wychodzę im naprzeciw.
P.S. Ciekawie tu :) Pozwalam sobie zostać.
jesteś tam, Królu?
:-)
dobranoc
i cisza...
Prześlij komentarz