czwartek, 3 grudnia 2009

* * *

Nie było o czym marzyć. W pustych świątyniach tęsknoty echo niosło i zwielokrotniało moje kroki, jakby było nas wielu. Nawet kiedy zamierałem w bezruchu, by przekonać samego siebie, że to tylko złudzenie, kroki wciąż rozbrzmiewały, coraz cichsze i odleglejsze, jakby ktoś oddalał się, niknąc w cieniu naw i krużganków. Wstrzymując oddech wtulałem się w zimną krągłość kolumn i błądziłem bezwiednie palcami po ich gładkiej powierzchni w poszukiwaniu skazy. Świt był jeszcze daleko. Razem z nim czekałem na wołanie dzwonów.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

komu bije dzwon?

buziaki, Królu! wybacz mój poprzedni komentarz, trochę chyba przesadziłam i wypadło zjadliwie...:-(

Kopacz pisze...

Podoba mi się obrazowość twojego przeżycia.

Anonimowy pisze...

dobrej nocy i przytulnośći w ostatniej twierdzy :-)

Latarnik pisze...

Zawsze mam o czym marzyć. I nie czekam nigdy na dzwony, lecz wychodzę im naprzeciw.

P.S. Ciekawie tu :) Pozwalam sobie zostać.

Anonimowy pisze...

jesteś tam, Królu?

:-)

_ pisze...

dobranoc

_ pisze...

i cisza...