sobota, 28 marca 2009

strumień

Wyszedłem rano z domu i ociągam się z powrotem. Jadłem obiad, potem lody, potem snułem się po płytach i książkach. Patrzyłem na most. Tam też nie jest dobrze, ale gorycz przynajmniej jest słodsza. A taka była moja mantra:

Zawsze miałem poczucie, że piękno przesycone jest goryczą. Teraz gorycz stała się już nie do zniesienia.

Za swój największy grzech poczytuję sobie poczucie nieszczęścia. Mam dwie ręce, tyleż nóg, dach nad głową i coś do jedzenia, a mimo tego jakoś tego nie mogę docenić. Zaczynam się obawiać, że przekornie i edukacyjnie zostanie mi to odebrane.

Rano pracowałem, a praca ta polegała na aranżacji muzyki i tańca. Dotarło do mnie, chyba po raz pierwszy jasno, że samo granie bez tańca jest połowiczne. Muzyk bez tancerza to tylko pół szaleństwa. Kobiety w tańcu stają się piękniejsze. Te, które i tak są piękne, stają się piękne wprost nie do zniesienia. Patrz początek mantry.

A ta syrenka koło mostu, to podoba mi się głównie z dwóch powodów. I są to dość duże powody.

Zawsze chciałem być idealny. No i doczekałem się.

Rzeka przepływała obok, ale nie chciała porwać moich myśli. Niewierna rzeka.

Wszystko ma swój sens. Tylko jaki?

J'ai toujours su que mes rêves fragiles seraient brisés pour toi.

Przeklinam Platona i całą jego bandę. Niech sami wznoszą się do Absolutu.

Brak komentarzy: